Walentynki. A może by tak do kina na polską komedię romantyczną?

Witajcie!
Nie będę dziś pisać o sensie obchodzenia Walentynek i czy jest to okropne pseudo-święto wciskane nam przez Amerykę, ani też o "modzie" na jego bojkotowanie Walentynek jaka panuje już od dobrych kilku lat. Fakt jest taki, że 14 lutego każde z nas chcąc nie chcąc natknie się na wszechobecne serduszka w sklepach, w pracy czy w telewizji.
To może jednak warto zaprosić żonę na randkę?
Myślę, że fajnym pomysłem może być wybranie się z naszą drugą połówką do kina. To ma być fajny luźny wieczór więc na coś lekkostrawnego. Specjalnie dla was prześledziłam repertuary najpopularniejszych kin sieciowych i z mojego badania wynika, że mamy obecnie dostępnych kilka horrorów, pięć dramatów, trzy filmy przygodowe i Grey'a. Oprócz tych wszystkich propozycji "lecą" jednak dodatkowo aż trzy polskie komedie romantyczne jednocześnie - choć tylko dwa z tych filmów określane są jako takie. Nie mogąc się zdecydować, z nadmiaru wolnego czasu, obejrzałam wszystkie!
Ja wiem co myślicie. Polskie komedie to żenada. A romantyczne? Szkoda czasu. Zastanawiają mnie jednak dwie sprawy. Po pierwsze dlaczego ktoś oczekuje, że oglądając komedię romantyczną będzie się śmiać?
"A głupi ten film, najśmieszniejsze momenty widziałem w zwiastunie"
Nie, nie, nie. Komedia w nazwie sugeruje nam, że to będzie lekki, przyjemny film. To gatunek. Odróżnia nam film od dramatu. A "romantyczna" podpowiada, że tematem będzie miłość.
A ja nadal słyszę, nawet od bliskich znajomych, że byli na komedii romantycznej i nie było śmiesznie. No wiadomo, że scenarzyści chcą wcisnąć w fabułę jak najwięcej zabawnych gagów i dwuznacznych skojarzeń, aby rozbawić widza. Ale generalnie chodzi o historię miłosną.
Drugą sprawą jest frekwencja na salach kinowych. Byłam na różnych seansach: w tygodniu, w weekend, około piętnastej, trochę później i całkiem pod wieczór. Sale zawsze były zapełnione przynajmniej w dwóch trzecich. Przeglądałam system rezerwacyjny na inne filmy i żaden nie miał tylu widzów. Czyli jedno deklarujemy, a i tak chodzimy na polskie komedie. No i fajnie!

Przechodzimy do sedna. Mamy trzy filmy: "Narzeczony na niby", "Podatek od miłości" i "Plan B" (o tym dlaczego ten ostatni znalazł się w tym zestawieniu napiszę za chwilę). Jakie zauważyłam cechy wspólne? Akcja wszystkich dzieje się w Warszawie, większość z głównych bohaterów jest w innym związku (lub właśnie go zakończyło) i przypadkowo natrafiają właśnie na siebie. Czyli standard. Wszędzie przejawia się również motyw romansu z szefem co mnie mocno niepokoi.
Jeśli oglądacie telewizję, YouTube czy po prostu podróżujecie komunikacją miejską to z pewnością natknęliście się na promocję tych trzech produkcji. Najwcześniej do kin wszedł "Narzeczony na niby". Przyjemny film z Julią Kamińską w roli głównej bohaterki Kariny i Piotrem Stramowskim jako Szymon vel Darek. No właśnie, jak to często w komediach bywa, bohaterowie celowo lub nie, udają kogoś innego. I zaczyna nam się komedia omyłek. Karina spotyka się ze swoim szefem Darkiem, który w swoich własnych oczach jest fantastycznym reżyserem telewizyjnym. Tutaj mamy nieco przekoloryzowaną rolę Piotra Adamczyka z brzuszkiem. Oczywiście on ją zdradza, a ona już obiecała mamie, że przedstawi go rodzinie na ślubie siostry. Wtedy w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach spotyka Szymona, który z różnych przyczyn zgadza się udawać jej chłopaka Darka. Reszty możecie się domyślić.
Generalnie w filmie podobała mi się scenografia, główni aktorzy i kostiumy (choć nie wiecznie spadające z ramion bluzki oversize głównej bohaterki). Niektóre sceny mogłyby być dograne ponownie bo trochę wyszły sztucznie. Miałam w pewnych momentach wrażenie, że oglądam "wpadki na planie", a nie te faktyczne sceny, które zostały użyte w filmie. Zauważyłam też, że widownia najczęściej śmiała się z homoseksualnych aluzji.
Bardzo podobał mi się natomiast dystans Tomasza Karolaka do swojej postaci. Nie przepadam za nim, ale dało się oglądać. W filmie występuje też moment "incepcji" gdzie Karolak fajnie krytykuje siebie w innych filmach, w których zagrał. To warto zobaczyć. Na prawdę zabawne.
Ale przejdźmy już może do drugiego filmu. Zgodnie z moją kolejnością oglądania będzie to "Podatek od miłości". Trochę bardziej realistyczna komedia, w której główni bohaterowie mają zwyczajne (no prawie) profesje i mieszkają w niewielkich mieszkaniach w stolicy. Taki wydał mi się ten film. Bardziej realistyczny.
Tutaj również pierwsze spotkanie głównych bohaterów jest dość nieprzyjemne. Choć ta scena moim zdaniem mogła być lepiej dopracowana. Dialog, z którego wynika późniejsza kłótnia, trochę się nie klei. Może to dlatego, że w ogóle nie czuć chemii między Klarą, a Marianem czyli dwójką głównych bohaterów.
Następnie występuje moment satysfakcji głównej bohaterki i wszystkich kobiet z widowni, w którym okazuje się, że Klara prowadzi sprawę Mariana podejrzanego o unikanie płacenia podatków. Pojawia się też drugoplanowa postać (i chyba moja ulubiona w tym filmie) grana przez Romę Gąsiorowską.
W "Podatku od miłości" również występuje motyw udawania chłopaka podczas uroczystości rodzinnej, zranionego szefa o romantycznych zamiarach wobec głównej bohaterki oraz zastąpienia głównej bohaterki jej drugoplanową koleżanką (w "Narzeczonym na niby" była to Basia Kurdej-Szatan, o której zapomniałam wcześniej wspomnieć).
Co mi się podobało w "Podatku od miłości"? Generalny pomysł na fabułę, możliwość utożsamienia się z bohaterami (choć w moim przypadku to postać Romy, a nie główna bohaterka a.k.a. słoik) oraz... właściwie to wszystko. Nie przychodzi mi do głowy nic więcej, ponieważ cały mój odbiór tego filmu popsuło to, że akcja dzieje się w listopadzie. W listopadzie!
Tak wiem, że wcześniej pochwaliłam go za realistyczność. Bohaterowie i historia są bardziej przyziemne, ale... kręcić film o miłości w najbrzydszym miesiącu w roku? No dobrze, zaraz będziemy się kłócić, że to luty jest najbrzydszy więc "Plan B" wypada w tej kategorii najsłabiej, ale mimo wszystko. Zwróciłam na to uwagę już na samym początku i do końca oglądania już mi nie przeszło. Przynajmniej połowa scen dzieje się w nocy. Czy tam po zmroku. Wiadomo, że w Polsce o tej porze roku ciemno robi się bardzo wcześnie, nie ma się co czepiać. Ale generalnie te wszystkie niedoświetlone wnętrza bardzo pogorszyły moją ogólną ocenę filmu. Zresztą sceny dzienne w listopadowej Warszawie też nie są jakoś szczególnie miłe dla oka. Na szczęście pod koniec filmu (spoiler!) spada śnieg i wszystko przykrywa. Natomiast miasto Kołobrzeg, które występuje w filmie na zasadzie (jednego z wieeeelu) product placement, pokazane jest z tak nieładnej strony, że zrobiło mi się przykro bo to przecież piękne miasto!
Ostatni z filmów może nie do końca wpasowuje się w temat tego wpisu, ale uznałam, że skoro w tle mamy Walentynki, to o nim wspomnę. "Plan B" to opowieść o czwórce głównych bohaterów, których dwa tygodnie przed rzeczonymi Walentynkami spotyka, wydaje się, największa tragedia w życiu. Tak jak wspominałam, akcja toczy się w Warszawie, która tym razem pokazana jest od trochę innej strony. Jedne z pierwszych ujęć przedstawiają ją bardzo nowojorsko. Bohaterów zaś poznajemy powoli i tylko częściowo, jest wiele niedomówień. Mamy znów Romę Gąsiorowską tym razem jako nieszczęśliwą artystkę, która nie potrafi zatrzymać przy sobie mężczyzny, Edytę Olszówkę romansującą z przełożonym (a może współpracownikiem? na pewno z profesorem), Kingę Preis porzuconą przez męża i Marcina Dorocińskiego na zwolnieniu warunkowym. Ogólnie, mimo że ich losy są dość smutne, ogląda się je dość... przyjemnie (?) i z zaangażowaniem.
Choć sam początek filmu to totalna rzeźnia. Ciężko się ogląda. Potem rozkręca się jakieś czterdzieści minut i dokładnie w momencie, w którym pomyślałam, że trzeba po prostu dać temu dziełu szansę BUM! napisy końcowe. Co dalej? Możemy sobie jedynie wyobrazić. I to jest najfajniejsze. Tak sądzę.

Podsumowując, z tych trzech pozycji najbardziej odpowiedni na Walentynki w kinie wydaje się być "Narzeczony na niby" - tutaj z mężem obstawiliśmy zgodnie.
Jeśli nie macie planów na wieczór to polecam tanie środy i wcześniejszą rezerwację. My sobie posiedzimy w domu, a w weekend pójdziemy na "Czarną panterę" bo obiecałam. Niech stracę.

Napiszcie czy widzieliście któryś z tych filmów i co sądzicie po polskich komediach romantycznych.

Komentarze

  1. Ja byłam z koleżanką z pracy na "Coco" 😁 taaaaaaa zawód się wkarada hihi ☺

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty